Dodano: 02 marca 2015 | Wyświetlono: 2139 razy | 0 Komentarzy |
Wszystko źle - tak w dwóch słowach można opisać wnioski Najwyższej Izby Kontroli, dotyczące budowy gazoportu w Świnoujściu. Inwestycja, która może zaspokoić aż jedną trzecią rocznego zapotrzebowania Polski na gaz, miała ruszyć 30 czerwca 2014 roku, ale będzie rok później. Najwcześniej. Winę ponosi rząd i odpowiedzialne za budowę rządowe spółki, do tego dochodzi spór z generalnym wykonawcą - wytyka NIK. Mimo próśb ministra skarbu Włodzimierza Karpińskiego (na zdjęciu) o utajnienie raportu, dokument właśnie ujrzał światło dzienne.
Terminal LNG w Świnoujściu jest gotowy w 96 procentach. - Bardzo niewiele brakuje do końca. Trzymam się wersji, że będzie to na pewno w tym roku - zapewnia Marcin Kierwiński, szef gabinetu politycznego Ewy Kopacz.
- Te cztery procenty mogą być najtrudniejsze, kluczowe dla całej inwestycji. Dlatego nie jest łatwo jednoznacznie powiedzieć, kiedy będzie można uruchomić gazoport - wyjaśnia w rozmowie z Money.pl Robert Zajdler z Instytutu Sobieskiego, ekspert zajmujący się branżą energetyczną. Dodaje jednak, że termin do końca tego roku jest bardzo prawdopodobny.
Ministerstwo Skarbu Państwa na zarzuty niedostatecznego nadzoru nad całym procesem inwestycyjnym odpowiada, że robiło wszystko, co mogło. W oficjalnym stanowisku do raportu NIK ogłasza też, że stan realizacji projektu nie ma wpływu na stabilność oraz ciągłość dostaw gazu do krajowych odbiorców.
Jak przekonuje rzecznik resortu Agnieszka Jabłońska-Twaróg, prośba o utajnienie wniosków z raportu NIK była związana z negocjacjami z generalnym wykonawcą. - Domaga się on dodatkowych pieniędzy za, jak twierdzi, dodatkowe prace, które wykonał - tłumaczy Jabłońska-Twaróg. Dodaje, że odpowiedzialna za inwestycję spółka Polskie LNG tych roszczeń nie uznaje, zaś upublicznianie szczegółów sporu osłabia jej pozycję negocjacyjną.
Tempo, w którym pracuje generalny wykonawca, konsorcjum pod wodzą włoskiej firmy Saipem, to bezpośredni powód opóźnień projektu ciągnącego się już od dziewięciu lat. W 2006 roku rząd przyjął uchwałę, na podstawie której miał powstać program budowy olbrzymich zbiorników na gaz, zdolnych do przyjmowania płynnego surowca z tankowców i zamieniania go z powrotem w gaz. To jeden z elementów strategii uniezależnienia się od dostaw z Rosji, bo Kreml używa gazu jako głównego argumentu negocjacyjnego podczas wszelkich zatargów z zachodem Europy. Dzięki takiemu terminalowi można kupować gaz od kogo się chce, niezależnie od tego, czy ma się z nim połączenie gazociągiem czy nie.
Zanim udało się przekuć rządową uchwałę w przyjętą przez sejm ustawę, minęły prawie trzy lata. W tym czasie uproszczono polskie prawo tak, by w ogóle dało się legalnie te nowe gazowe zbiorniki postawić. Podzielono zakres obowiązków, dotyczących nadzoru nad projektem, na Ministerstwo Gospodarki i Ministerstwo Skarbu Państwa, ustalona też została struktura organizacyjna spółek, które miały się zająć budową. W skrócie wygląda to tak, że nad całością czuwa resort skarbu, a jego organem wykonawczym są spółki Polskie LNG i Gaz-system. Ta pierwsza jest w stu procentach własnością tej drugiej, a ta druga - w stu procentach własnością Skarbu Państwa.
W połowie 2009 roku PGNiG podpisało z katarską spółką Qatargas kontrakt na 20-letnie dostawy gazu. Rok później Polskie LNG zawarło umowę na budowę terminalu w Świnoujściu z konsorcjum, na czele którego stoi Saipem. To on zatrudnił podwykonawców i zaczęła się budowa ogromnej instalacji, mogącej przyjąć i przetworzyć aż pięć miliardów metrów sześciennych gazu rocznie (całe nasze zapotrzebowanie to około 16 miliardów).
Pierwotnie gazoport miał zacząć działać w połowie 2014 roku, ale wkrótce na placu budowy pojawiły się problemy. Kilku podwykonawców ogłosiło bankructwo, brakowało rąk do pracy, a generalny wykonawca nie realizował kolejnych etapów budowy na czas. Trzeba było pisać aneks do umowy - terminal będzie gotowy do końca 2014 roku, z półrocznym opóźnieniem - zgodziły się obie strony. PGNiG zaczęło renegocjować kontrakt z Katarczykami, żeby przysłali nam gaz trochę później, niż się początkowo umawialiśmy.
Katar daje nam elastyczność
- Dzięki skutecznym negocjacjom z firmą Quatargas nie będziemy ponosić dodatkowych kosztów za nieodebrany gaz - mówi w wydanym komunikacie minister skarbu Włodzimierz Karpiński.
Choć szczegóły umowy są objęte tajemnicą, to Robert Zajdler tłumaczy, jak należy rozumieć dostępne informacje prasowe na ten temat. - Wynika z nich, że PGNiG udało się dogadać z Quatargasem co do opłat i dostaw gazu. Katarczycy dali nam dość dużą elastyczność co do tego, kiedy odbierzemy od nich pierwsze dostawy gazu i za nie zapłacimy. Z kolei jeśli będzie się to przedłużało jeszcze bardziej, Katarczycy mogą za zgodą PGNiG zwolnić nas z obowiązku zakupu surowca i spróbują go odsprzedać po cenach rynkowych. Nam pozostanie wyrównanie ich ewentualnej różnicy w cenie. Możemy też sami spróbować go odsprzedać - mówi ekspert.
Do tego doszedł spór między wykonawcą a Transportowym Dozorem Technicznym. Poszło o podział kompetencji. Poza tym TDT występował w podwójnej roli, pojawił się konflikt interesów. - Dozór wykonywał ustawowe zadania inspekcyjne w stosunku do wykonawcy inwestycji. Jednocześnie, będąc opłacanym przez wykonawcę, stworzył dla niego ocenę zgodności urządzeń z wymaganiami technicznymi - tłumaczy rzecznik NIK Paweł Biedziak.
NIK zarzuca ministerstwu i jego spółkom, że nie upilnowały generalnego wykonawcy, że w proces inwestycyjny wdarł się chaos i zabrakło koordynatora wszystkich działań. Izba punktuje też, że nikt nie przewidział wszystkich możliwych scenariuszy rozwoju wydarzeń, z konfliktem z TDT i bankrutującymi podwykonawcami na czele.
- To prawda, że przy podpisywaniu umowy nie oceniliśmy wszystkich ryzyk - przyznaje Robert Zajdler z Instytutu Sobieskiego. - Saipem w przetargu zaoferowało najniższą cenę i dlatego wygrało. Jednak to, co na początku wydaje się najtańsze, nie zawsze już takie jest na koniec dnia. Kontrakt został zawarty z założeniem, że po stronie wykonawcy będzie dobra wola, a rynek będzie się harmonijnie rozwijał. Tymczasem spowolnienie gospodarcze doprowadziło do bankructwa podwykonawców i opóźnień - wyjaśnia ekspert i dodaje, że tak się kończy wybieranie wykonawców po najniższej cenie. - Obecna sytuacja to więc wina nie tyle rządu, konkretnego ministerstwa czy podległych mu spółek, tylko polskiego prawa zamówień publicznych.
Zachodni gaz nie taki drogi
- Ceny LNG sukcesywnie spadają. To skutek nadpodaży tego surowca na rynkach, dlatego giełdy sprzedają go coraz taniej. Kupowanie płynnego gazu coraz bardziej się opłaca - przekonuje Robert Zajdler. Nie bez znaczenia są też spadki cen ropy naftowej. W styczniu 2015 roku za tysiąc metrów sześciennych najtańszego amerykańskiego LNG trzeba było płacić 116 dolarów (Stany mają dwa punkty odbioru, różnica w cenach jest ogromna, patrz tabela). Tymczasem Gazprom sprzedaje Polsce gaz po cenie w okolicach 400 dolarów. Osobną kwestią jest jego transport przez ocean. Jednak, jak pokazuje przykład Litwinów, którzy w piątek (27 lutego) podpisali ze Stanami umowę na dostawy błękitnego surowca, musi się im to opłacać.
Ceny LNG na świecie (w dolarach za tysiąc metrów sześciennych) | ||
---|---|---|
LNG Snapshot/MFW A co z zarzutem, że w całym projekcie zabrakło koordynatora i kompetentnych osób? - Są dwie strony tego medalu. W resorcie skarbu i w podległych mu spółkach nie było w owym czasie specjalistów od skroplonego gazu ziemnego. To wszystko było dla nas nowe i się tego uczyliśmy. Gdyby rząd zatrudnił jakieś zewnętrzne firmy, menedżerów i konsultantów i skorzystał z ich wiedzy, zaraz mógłby pojawić się zarzut, że marnotrawi miliony złotych z publicznej kasy. Mam wrażenie, że w opinii publicznej piętnuje się takie praktyki. A administracja publiczna, z uwagi na ryzyko związane z trudnością ich wyjaśnienia podczas kontroli, często boi się z nich korzystać - mówi Robert Zajdler. Resort pewny siebie- Generalny wykonawca wykorzystuje podany do publicznej wiadomości termin ukończenia inwestycji w lipcu 2015 roku, żeby przedstawiać kolejne wnioski o zwiększenie finansowania - skarży się w komunikacie minister Skarbu Państwa Włodzimierz Karpiński. - Nie ma na to zgody. W kontekście tego, jak w ostatnich latach wzrosło bezpieczeństwo gazowe Polski, termin ma dla nas mniejsze znaczenie, ważniejsze żeby inwestycja, która będzie służyła Polsce przez kolejnych 50 lat, była najwyższej jakości i żebyśmy za nią nie przepłacili - dodaje. Dziś aż dwie trzecie naszego rocznego zapotrzebowania możemy realizować poprzez dostawy z Zachodu - wynika z danych Ministerstwa Skarbu Państwa. Do tego sami możemy wydobyć 4,4 miliarda metrów sześciennych gazu rocznie - czyli prawie jedną trzecią zapotrzebowania. W podziemnych magazynach gazu możemy zaś zachować kolejne 2,7 miliarda. Jeśli chodzi o gaz, jesteśmy więc bezpieczni - zapewnia Włodzimierz Karpiński. O nasze bezpieczeństwo energetyczne spokojny jest też Robert Zajdler. Choć przyznaje on, że bez gotowego gazoportu raczej nie mamy co liczyć na duże wzmocnienie pozycji negocjacyjnej w sprawie zakupów gazu z Rosji. Dlatego na razie taniej raczej nie będzie. |
||
Kraj | grudzień 2014 | styczeń 2015 |
Argentyna | 417 | 340 |
Brazylia | 402 | 327 |
Meksyk | 408 | 333 |
Korea | 425 | 354 |
Japonia | 425 | 354 |
Indie | 405 | 336 |
Chiny | 410 | 347 |
Wielka Brytania | 303 | 299 |
Hiszpania | 345 | 312 |
Belgia | 292 | 291 |
USA (Lake Charles) | 132 | 116 |
USA (Cove Point) | 186 | 264 |
Zaloguj się lub zarejestruj się jeśli nie masz jeszcze konta. Możesz dodać komentarz jako gość.